Przewodniczący i program

Sojusz Lewicy Demokratycznej ma nowe kierownictwo krajowe i nowy projekt programu.

Zazwyczaj tego nie robię, ale jako członek SLD od 1999 r., a wcześniej od 1990 r. Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej, pokusiłem się o kilka uwag do tych dwóch rzeczywistości.

Przewodniczący.

Głosowałem na bliskiego mi kandydata, który nie wygrał. Nie miałem zresztą żadnych wątpliwości, że tak się stanie, choć miejsce tuż za podium uważam za całkiem niezłe. Indoktrynowano mnie, abym głosował na innego kandydata, ale moje doświadczenie partyjne i samorządowe zgadza się w większości z podglądem Włodzimierza Cimoszewicza, że dzisiejsza młodzież partyjna to – absolutnie nie uogólniam tego – osoby, którym często brakuje wiedzy, kompletnego wykształcenia, niezbędnego doświadczenia, konkretnych poglądów, to karierowicze nastawieni na sukcesy własne. Jednego Napieralskiego już w partii mieliśmy.

Partia wybrała Włodzimierza Czarzastego. Tak naprawdę, to nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Życzę mu jak najlepiej. Ale wiem na pewno, że nowoczesna partia z bogatym – w sumie 25-letnim – państwowym, regionalnym i lokalnym dorobkiem, która właśnie co znalazła się poza parlamentem, nie wystawia na przewodniczącego 10. kandydatów, w tym chyba 5. spośród dotychczasowego ścisłego kierownictwa. Rozumiem demokrację wewnątrzorganizacyjną, ale nie rozumiem zwykłego braku ludzkiego rozumu, bo w poważnej partii to sytuacja nie do pomyślenia.

Wiem też na pewno, że partia ma przewodniczącego, ale czy ma lidera? Optymalny dla mnie tandem kierowniczy Kwaśniewski – Miller jako przewodniczący i sekretarz chyba już się nie powtórzy. Ale brakuje nam lidera, takiego jak kiedyś Kwaśniewski w kraju, Szarawarski w regionie czy Jędrusik w powiecie.

Program.

Interesujący, szczegółowy, choć w wielu miejscach nie zgadzam się z nim. Rozumiem, że rozwój cywilizacyjny zmienił naszą rzeczywistość. Ale kiedyś jako centrolewica – SLD jako komitet wyborczy skupiony wokół SdRP, a później SLD jako partia z tego komitetu wyrosła – nie musieliśmy w programie pisać o niektórych sprawach, które chcieliśmy realizować i realizowaliśmy, a które mogły nie zyskiwać nam wyborców tradycyjnie nie lewicowych. Tak jak kiedyś na zebraniach nie musieliśmy się chwalić naszą wiarą czy orientacją seksualną, choć wiedzieliśmy, że skupiamy wierzących i niewierzących, osoby hetero- i homoseksualne. I nikomu to nie przeszkadzało.

Czego w programie brakuje? Samorządu terytorialnego. Rozdział o administracji nie może zastąpić tej jednej z najważniejszych dziedzin naszego życia, która stoi przed rozwiązaniem wielu zasadniczych dziś problemów. A i niektóre z punktów w tym rozdziale chyba nie zostały logicznie przemyślane.

Tymczasem warto pamiętać, że polska lewica wprawdzie znalazła się poza Sejmem i Senatem, ale to nie oznacza, ze nie uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej w Polsce, pochodzącej z bezpośredniego wyboru. Wskazać tu trzeba na wciąż licznych przedstawicieli SLD-owskich lub lokalnych lewicowych komitetów wyborczych, którzy rok temu w wyborach samorządowych uzyskali mandaty radnych gmin, powiatów i województw oraz wójtów gmin, burmistrzów i prezydentów miast.